„Hawkeye: Kate Bishop” scen. Kelly Thompson, rys. Michael Walsh, Leonardo Romero
Kate Bishop na tropie
Słowem wstępu, czytałam zbiorcze wydanie trzech tomów komiksu. Ocena jest średnią z ocen każdego z tomów, niektóre podobały mi się bardziej niż inne. Ale i tak jestem zachwycona całokształtem. To mój pierwszy kontakt z komiksami o Kate Bishop i szczerze powiedziawszy trochę nie wiedziałam czego się spodziewać. Dostałam trzy połączone ze sobą historie, które bardzo dobrze współgrają, by pokazać nam kompletną opowieść o młodej superbohaterce z ogromnym potencjałem.
Kim więc jest Kate Bishop? Zwyczajną dziewczyną bez supermocy czy ogromnej fortuny, która po godzinach (i czasem w trakcie) pomaga ludziom, nosząc fioletowe trykoty. Człowiekiem z zasadami, który mimo całkowitego braku pieniędzy, nie zamierza przyjmować ich od swojej bardzo bogatej rodziny, bo nie zgadza się z ich postępowaniem. Potrafiącą świetnie walczyć, kompetentną superbohaterką o pewnym oku i niezawodnym instynkcie. Tu warto zauważyć, że Kate jest oficjalnie Hawkeye i nawet nie próbuje ukrywać się za tajną tożsamością. Firmę sygnuje swoim kryptonimem i denerwuje się, gdy ktoś oczekuje w biurze Clinta Bartona. To ciekawy przypadek jawnie działającej superbohaterki, która jednocześnie nie jest odcięta od zwykłej społeczności.
Jednak na tym niezwykłość Kate się nie kończy. Twórczyni komiksu raz po raz podkreśla, że mimo swych niesamowitych zdolności, Kate jest też po prostu człowiekiem. Nie wygra każdej walki, czasem mocno oberwie od swoich przeciwników, chodzi z przyjaciółmi na taco, nie ma za grosz zmysłu artystycznego, cały czas się rozprasza i ma słowotok, często składający się z suchych żartów związanych z łucznictwem. To człowieczeństwo głównej bohaterki to chyba największa zaleta komiksu.
Ale od początku. Historia zaczyna się od tego, że Kate wyprowadza się na zachodnie wybrzeże do Los Angeles i tam zamierza zostać pełnoprawną, samodzielną bohaterką i „wyjść z cienia” Clinta Bartona, który także działa jako Hawkeye. Kate zakłada też biuro detektywistyczne, Hawkeye Investigations. Każdy tom komiksu przestawia kolejną sprawę, prowadzoną przez naszą panią detektyw. Pierwsza dotyczy młodej studentki, która ma problem z nękającym ją stalkerem. Ta prozaiczna wydawać by się mogło zagadka, szybko przekształca się w większą konspirację, z którą Kate radzi sobie śpiewająco. Choć w porównaniu z następnymi tomami, ten wypada najgorzej, ładnie pokazuje charakter postaci, wprowadza czwórkę przyjaciół i pomocników Kate, a także policjantkę, detektyw Ramirez, z którą Hawkeye będzie współpracować.
Tom drugi sięga nieco głębiej w przeszłość Kate, pokazując czytelnikowi jej wspomnienia z dzieciństwa, szczególnie te związane z tajemniczą śmiercią jej matki, gdy Kate była jeszcze dzieckiem i niedawne zaginięcie ojca. Pojawiają się w nim też postaci znane z innych komiksów: Jessica Jones, która nauczyła Kate wszystkiego co ta wie o pracy detektywa i Laura Kinney (znana też jako Wolverine) ze swoją siostrzyczką Gabby i rosomakiem Jonathanem. Jessica prosi Kate o pomoc w sprawie zaginionej dziewczyny. Nie jest to może bardzo wciągające śledztwo, ale ładnie podkreśla zagubienie Kate i jej skłonność do empatii. Pojawienie się Wolverine natomiast prowadzi nas do głównej intrygi, czyli złowieszczych planów Madame Masque.
Choć tom drugi daje nam całą masę uroczych, świetnie napisanych relacji międzyludzkich, to dopiero w trzecim pojawia się z pewnością najciekawsza z nich. Otóż Kate postanawia poprosić o pomoc Clinta Bartona, ale to on pierwszy zgłasza się do niej. Ktoś chce go zabić, a on nie ma pojęcia kto. I tak scenarzystka wprowadza być może najciekawszy wątek komiksu, czyli bratersko-siostrzaną relację między Kate i Clintem, parą bardzo podobnych do siebie ludzi, których łączą nie tylko umiejętności łucznicze, ale i talent do pakowania się w kłopoty, a także specyficzne poczucie humoru. Z tą dwójką w jednym komiksie nie można się nudzić. Trzeba też wspomnieć, że intrydze związanej z zamachem na życie Clinta też nic nie brakuje. Toczy się wartko, stawia przed bohaterami nie byle jakie wyzwania i wprowadza bardzo dobrze napisaną antagonistkę, którą naprawdę łatwo zrozumieć.
Poza tym jest to po prostu komiks fajny, który dobrze cię czyta i przy którym dobrze się bawi. Choć mnie akurat nie urzekła jego kreska, muszę przyznać, że rysunki są bardzo dynamiczne, ze świetnie przedstawionymi scenami walki, przy których Kate wykazuje się kreatywnością i umiejętnościami użycia otoczenia. Zachwycają też kolory, czy projekt kostiumu Kate. Ciekawym zabiegiem są też podsumowania poprzednich tomów przygotowane w formie akt sprawy prowadzonej przez biuro detektywistyczne.
Podsumowując, seria Kelly Thompson ma wszystko to czego potrzeba w dobrym komiksie. Ciekawe intrygi, dobrze napisanych złoczyńców i interesujące postaci. Stoi jednakże swoimi postaciami i relacjami między nimi. Chętnie sięgnęłabym po następny chociażby po to, by znów zobaczyć je razem na jednym obrazku.
Ale to tylko moja opinia, a ja nie jestem obiektywna.





Komentarze
Prześlij komentarz