"Oblężenie i nawałnica” Leigh Bardugo


Niech żyje carewicz Nikołaj

W recenzji „Cienia i kości” wspominałam, że trylogia grishów ma ogromny potencjał, dalej tak uważam. Zarówno świat przedstawiony jak i bohaterowie stają się coraz ciekawsi z książki na książkę, ale niestety mam wrażenie, że Leigh Bardugo wciąż nie osiągnęła pełni swoich możliwości. Drugi tom sagi o Alinie Starkov prezentuje się odrobinę lepiej niż pierwszy i to chyba najbardziej pozytywna rzecz jaką można o nim powiedzieć.  

Ale zacznijmy od fabuły, Alina i Mal wpadają w ręce Zmrocza, który cudem przetrwał masakrę w Fałdzie i odkrył w sobie nowe moce. Teraz zamierza wykorzystać Mala do odszukania mitycznego bicza morskiego, drugiego amplifikatora dla Aliny, by poprzez zapanowanie nad jej zdolnościami stać się jeszcze potężniejszy. Zdawać by się mogło, że poszukiwania i walka o wyrwanie się ze szponów Zmrocza będą tematem na całą książkę, ale autorka zakańcza te wątki dość szybko, by zająć się polityką wewnętrzną Ravki, przygotowaniami do wojny ze Zmroczem i jego armią potworów stworzonych z cienia.  

Książka po prawdzie zaczyna się obiecująco, bo od samego początku akcja toczy się wartko. Niestety, po zakończeniu wątków dziejących się na morzu, tempo drastycznie zwalnia, by ostatecznie przyśpieszyć dopiero na ostatnie piętnaście stron. Nie byłoby to tak frustrujące, gdyby nie dodany do mojego wydania wywiad z autorką, która wyznaje, że finał był w oryginale znacznie dłuższy, postanowiła go jednak skrócić. W efekcie, jeśli po lekturze spróbujemy wyliczyć co się tak naprawdę stało w tej książce wyjdzie nam dość krótka lista. Alina po prawdzie uczestniczy w wielu naradach wojennych czy spotkaniach socjety, ale autorka nie podaje nam co dokładnie na nich ustalono. 

Książkę ratują nowe postaci, na czele z Nikołajem Lantsovem, młodszym carewiczem Ravki, człowiekiem wielu talentów i ogromnych ambicji. Nikołaj (nigdy nie zrozumiem, dlaczego angielskie Nikolai, stało się Nikołajem, a nie po prostu Mikołajem, skoro już postanowiono je spolszczać) to postać fascynująca, inteligentna, charyzmatyczna i zabawna, a jednocześnie niejednoznaczna. Ani Alina, ani czytelnik nigdy nie są pewni co dokładnie ma na celu i jak daleko jest w stanie się posunąć, by to osiągnąć. Jeśli muszę się do czegoś przyczepić to tylko do jego wieku. Carewicz jest stanowczo za młody jak na kogoś z taką listą osiągnięć i umiejętności. 

W porównaniu z nim, wiecznie naburmuszony, zazdrosny Mal wypada szczególnie słabo. Jego relacja z Aliną prezentuje dobrze tylko w momentach zagrożenia życia, gdy muszą koegzystować w chwilach względnego spokoju, wszystko natychmiast się rozpada. Nie zrozumcie mnie źle, Mal jest pisany bardzo dobrze, to chłopak wychowany w strachu i niechęci do grishów, który nigdy nie zmienił zdania na ich temat i najchętniej zapomniałby, że jego przyjaciółka z dzieciństwa posiada moc, której on się boi. Otwarcie mówi, że wolałby by Alina przestała być grishą i by mogli wieść normalne, proste życie. Tyle tylko, że taka wizja przyszłości nie pasuje Alinie, która upaja się swoją mocą i nie wyobraża sobie powrotu do zwyczajności. Gdy w pewnym momencie proponuje Malowi ucieczkę ze stolicy, przemawia przez nią rozpaczliwa chęć zatrzymania przy sobie ukochanego, a nie prawdziwa chęć porzucenia Ravki. 

Ich konflikt byłby moim ulubionym wątkiem w tej książki, gdyby autorka użyła go do pokazania, że istnieją różnice nie do przeskoczenia, ludzie, którzy się kochają mogą się od siebie oddalić z czasem, czy z powodu różnych priorytetów, a młodzieńcza miłość nie musi wcale być wieczna. Niestety Leigh Bardugo ani na chwilę nie pozwala nam zwątpić w to, że Alina i Mal są dla siebie stworzeni. A szkoda, bo Nikołaj jest naprawdę sensownym kandydatem do serca naszej protagonistki, która też nie pozostaje mu całkowicie obojętna. 

Dużym plusem „Oblężenia i nawałnicy” jest Zmrocz, który fenomenalnie sprawdza się jako złoczyńca. Mimo niewielkiego udziału w fabule, jego duch unosi się nad każdą sceną, a gdy już się pojawia tworzy dookoła siebie niepowtarzalną atmosferę zarówno grozy jak i podniecenia zarówno u Aliny jak i czytelnika. Ponownie musze pochwalić autorkę za przedstawianie świata w odcieniach szarości. Książka nie pozostawia złudzeń co do motywacji ludzi u władzy i nie ukrywa, że główna bohaterka nie jest kryształowa, pochylając się nad jej narastającym pożądaniem coraz większej mocy. 

Niestety, te pojedyncze zalety nie są w stanie zadośćuczynić za szczątkową fabułę i irytujące przedstawienie relacji między główną parą. Autorka kontynuuje pokazywanie Zoyi jako pięknej, lecz wrednej dziewczyny, która stawia sobie za cel zajście Alinie za skórę, rola Genyi zmniejsza się prawie do zera. Bardugo wprowadza po prawdzie też nowe postaci, z których niestety jedynie Tamar i Tolya mają jakikolwiek charakter, reszta razem z grishami zgromadzonymi w Małym Pałacu, wyznawcami kultu Aliny czy członkami carskiego dworu całkowicie znikają w tle. 

Szczerze powiedziawszy chętnie oceniłabym „Oblężenie i nawałnicę” na trzy gwiazdki, całkiem jak poprzedni tom. Czwartą dodaję tylko ze względu na Nikołaja, który dodaje kolorytu każdej scenie, w której się pojawia i bardzo szybko stał się jedną z moich ulubionych postaci literackich. Pewnie sięgnę po kolejny tom, choćby po to, by poznać zakończenie, ale szczerze wątpię, by trylogia na długo zapadła mi w pamięć. Szczerze powiedziawszy opowiadanie „Fabrykatorka” dołączone do wydania, które czytałam wywołało we mnie więcej emocji niż całe „Oblężenie i nawałnica”. 

Ale to tylko moja opinia, a ja nie jestem obiektywna. 4 / 5

Komentarze

Popularne posty