"Wonka" (2023)

Dziesięć łyżeczek cukru i kropelka magii

Tytuł: "Wonka"

Premiera: 14 grudnia 2023

Reżyseria: Paul King 

Scenariusz: Paul King, Simon Farnaby 

Muzyka: Joby Talbot 

Piosenki: Neil Hannon 

Zdjęcia: Chung Chung-hoon 

Montaż: Mark Everson 

Występują: Timothée Chalamet, Calah Lane, Keegan-Michael Key, Paterson Joseph, Matt Lucas, Mathew Baynton, Sally Hawkins, Rowan Atkinson, Jim Carter, Olivia Colman, Hugh Grant i inni 

Dialogi polskie i tłumaczenie piosenek: Tomasz Robaczewski 

W wersji polskiej udział wzięli: Marcin Franc, Katarzyna Mogielnicka, Ewa Konstancja Bułhak, Artur Dziurman, Jacek Borkowski, Przemysław Bluszcz, Krzysztof Dracz, Jakub Szyperski, Tomasz Borkowski, Zbigniew Konopka, Anna Szymańczyk, Natalia Kujawa, Bartłomiej Nowosielski, Jarosław Boberek i inni.

oOo

Szczerze powiedziawszy nie zamierzałam pisać recenzji „Wonki”. Idąc do kina spodziewałam się uroczego filmu, przy którym będę się dobrze bawić, ale który nie wywoła u mnie żadnych większych odczuć. Niestety, myliłam się i z seansu wyszłam bardziej zirytowana niż oczarowana. 

„Wonka” opowiada o młodości tytułowego bohatera, którego większość odbiorców zna z książki Roalda Dahla i licznych adaptacji takich jak chociażby „Willy Wonka i fabryka czekolady” z 1971 roku czy „Charlie i fabryka czekolady” z 2005 roku, gdzie wcielali się w niego Gene Wilder i Johnny Depp. Wonka dał się tam poznać jako tajemniczy, nieco niepokojący oryginał, który niespecjalnie przejmuje się losem odwiedzających jego fabrykę dzieci. Nic więc dziwnego, że ciężko mi było sobie wyobrazić jak z antypatycznego samotnika można zrobić głównego bohatera wesołego musicalu. 

Może nie byłoby to tak rażące, gdyby “Wonka” nie nawiązywał do swoich poprzedników. Wykorzystano wygląd Umpa Lumpasa z filmu z Gene Wilderem, choć to jak się ubiera i zachowuje bardziej przywodzi na myśl angielskiego dżentelmana, co nie dziwi biorą pod uwagę, że wciela się w niego Hugh Grant. W filmie pojawia się też najsłynniejsza piosenka z kojarzona z Wonką, czyli “Pure Imagination”. 

Ale od początku. Poznajemy Willy’ego (Timothée Chalamet), gdy przybywa do miasta słynącego z najlepszej czekolady na świecie, z zamiarem dołączenia do grona słynnych czekoladników i spełnienia marzeń, które dzielił ze swoją kochającą matką. Już to przeczy wizji przeszłości Wonki zaprezentowanej widzom w filmie z 2005 roku, który dla wielu ludzi w moim wieku był pierwszym spotkaniem z tą postacią. W każdym razie, Willy pojawia się w mieście bogaty w doświadczenie zebrane podczas wieloletnich podróży, talent, marzenia, entuzjazm i 12 suwerenów, które natychmiast na różne sposoby traci. Jest też po prostu miłym, czułym człowiekiem, którzy przejmuje się losem innych i potrafi oddać ostatnie pieniądze potrzebującym, choć przez to sam nie ma czym zapłacić za nocleg. 

I tu pojawia się pierwszy problem. Willy jest wprost niewyobrażalnie naiwny i to do tego stopnia, że ciężko mu kibicować. Nawet nie przychodzi mu do głowy, że para zakapiorów, która chce mu wynająć kwaterę za śmiesznie niską cenę, może mieć złe zamiary. Mimo ostrzeżenia podpisuje umowę bez czytania i podaje ciężkie narzędzie komuś, kto w oczywisty sposób źle mu życzy. Patrzenie jak raz po raz na własne życzenie pakuje się w kłopoty po jakimś czasie staje się uciążliwe. 

Ale szczerze powiedziawszy nie to powoduje mój gniew. Stworzenie postaci, która jest tak chorobliwie dobrotliwa, że nie może uwierzyć, że ktoś może chcieć ją skrzywdzić to całkiem ciekawy zabieg narracyjny. Willy to w końcu świetny fachowiec, genialny wynalazca i charyzmatyczny businessman, musi więc mieć jakieś wady. Tyle tylko, że mówimy o postaci, która w popkulturze dała się już poznać od zupełnie innej strony. I gdyby jeszcze film choć zasugerował wydarzenia, które zrobią z niego samotnika z fabryki, wybaczyłabym mu wszystko.  

Tak się jednak nie dzieje. Nie będzie wielkim spoilerem powiedzenie, że Willy kończy film szczęśliwy i spełniony, otoczony rodziną, którą sam sobie wybrał. Bez kolejnej części pokazującej zmianę tego radosnego, miłego chłopaka w wyrachowanego kierownika fabryki, który nie wychodził z niej od lat, „Wonka” po prostu nie ma sensu. 

A szkoda, bo to naprawdę uroczy film, stworzony specjalnie dla fanów musicali. Łączy w sobie chwytliwe piosenki, oszałamiającą choreografię prosto z teatru muzycznego, łatwe do polubienia postaci, szalone przygody i czekoladę nie z tego świata. Całkiem nieźle zarysowuje też relacje między bohaterami, szczególnie więź między Wonką, a Nitką. A fabuła bywa naprawdę szalona. Coś co rozpoczyna się jako film familijny, szybko staje się sensacyjną opowieścią o walce z bezdusznymi kartelami z wątkiem przekupnej policji, by po jakimś czasie przerodzić się w kryminał o napadzie. Może odrobinę przesadzono z ogólną słodyczą filmu, ale w lekkim musicalu nie przeszkadza to zbytnio. 

To wszystko w gwiazdorskiej obsadzie, bo oprócz Timothée Chalameta i Hugh Granta zobaczymy też Olivię Coleman w roli pani Skrobicz, Jima Cartera jako Abakusa Całkę czy Rowana Atkinsona w roli księdza. Fani musicali rozpoznają też Matta Lucasa w roli Wściubnosa czy Keegana-Miachaela Keya jako szefa policji. Co warto dodać, wszyscy świetnie radzą sobie wokalnie, co wcale nie jest takie pewne w przypadku musicali kręconych przez Hollywood. 

A jest co śpiewać, bo oprócz “Pure Imagination” w filmie pojawia się dziewięć innych piosenek, napisanych przez Neila Hannona, które stanowią kolejny atut “Wonki”. Wszystkie wpadają w ucho (choć żadna nie może się równać z utworem Umpa Lumpasa) i bardzo dobrze spełniają się jako piosenki musicalowe, jak i samodzielny soundtrack. 

Nie będzie więc zaskoczeniem, że obsada polskiego dubbingu także wywodzi się z teatru i składa się z samych gwiazd branży. Błyszczy Marcin Franc jako Wonka (choć mam wrażenie, że aranżacja trochę go ogranicza i nie może w pełni wykorzystać swoich umiejętności wokalnych), Katarzyna Mogielnicka jest uroczą Nitką, Ewa Konstancja Bułhak świetnie sprawdza się jako okropna pani Skrobicz, a Artur Dziurman perfekcyjnie oddaje opryskliwego, ale głęboko zakochanego Bielarza. A to tylko kilka przykładów, polski dubbing nie ma żadnego słabego punktu. Zarówno teksty mówione, jak i przetłumaczone przez Tomasza Robaczewskiego piosenki świetnie wybrzmiewają po polsku. 

Podsumowując, po wielu dobrych recenzjach spodziewałam się, że Wonka mnie zachwyci. I pewnie by tak było, bo to bardzo dobrze zrobiony film, który ratuje honor musicali filmowych... gdyby tylko główny bohater nazywał się inaczej, a historia nie miała nic wspólnego z książką Dahla. A tak będę teraz czekać na thriller psychologiczny ze szpiegostwem przemysłowym w tle, który wytłumaczy mi przemianę Willy’ego Chalameta w Wildera. I słuchać piosenek z filmu, bo brzmią naprawdę wspaniale, szczególnie po polsku. 

Ale to tylko moja opinia, a ja nie jestem obiektywna. 

Komentarze

Popularne posty