"Thunderbolts*" Jake Schreier

Thunderbolts* 

Reżyseria: Jake Schreier 

Scenariusz: Eric Pearson, Lee Sung Jin, Joanna Calo 

Zdjęcia: Andrew Droz Palermo 

Scenografia: Grace Yun 

Kostiumy: Sanja Milkovic Hays 

Montaż: Harry Yoon, Angela M. Catarazo 

Występują: Florence Pugh, Sebastian Stan, David Harbour, Julia Louis-Dreyfus, Wyatt Russel, Hannah John-Kamen, Lewis Pullman, Geraldine Visawanathan, Olga Kurylenko i inni 

Tłumaczenie: Kuba Wecsile 

W wersji polskiej udział wzięli: Elżbieta Nagel, Marcin Hycnar, Leszek Lichota, Jolanta Fraszyńska, Karol Dziuba, Ewa Prus, Mateusz Rusin, Martyna Byczkowska, Monika Dryl i inni 

oOo 

Avengers na jakich zasługiwaliśmy 

Nie jest tajemnicą, że wielu fanów Marvela uważa obecnie produkowane filmy za co najwyżej mierne, wtórne i niewarte uwagi. Nie dziwi więc, że na “Thuderbolts” mało kto czekał, porównując film o grupie antybohaterów do wyprodukowanego przez DC “Legionu Samobójców”. A potem nadszedł dzień premiery i ku zdumieniu zarówno krytyków jak i fanów, film zadebiutował z 95% na Rotten Tomatoes.

Yelena Belova (Florence Pugh) jest zmęczona rutyną, która wdarła się w jej współpracę z Valentiną Allegrą de Fontaine (Julia Louis-Dreyfus). Kolejna misja ma jednak zmienić wszystko. Yelena staje naprzeciw innym agentom Val: Johnowi Walkerowi (Wyatt Russel), Avie Starr (Hannah John-Kamen) i Antonii Dreykov (Olga Kurylenko) w walce, której nie ma przetrwać nikt. Grupa jednak szybko łączy siły, by z pomocą tajemniczego Boba (Lewis Pulman), ojca Yeleny Aleksieja (David Harbour) i słynnego Bucky’ego Barnesa (Sebastian Stan) stawić czoło Val.

Gwiazdą filmu jest niezaprzeczalnie Florence Pugh w roli Yeleny Belovej, to na jej barkach spoczywa większość filmu, a ona unosi go bez problemu. Jest perfekcyjna w scenach walki i świetna aktorsko, realistycznie oddając samotność swojej bohaterki, ale i jej siłę, a także optymistyczne podejście. Scena po scenie buduje silne relacje z każdym z bohaterów po kolei, okazując empatię i troskę, choć nie tego byśmy się po niej spodziewali. Film nie zapomina jednak jak bardzo skrzywdzono ją w przeszłości. W nieustraszonej Czarnej Wdowie drzemie wciąż przerażone dziecko, które szuka swojego miejsca na świecie, a w chwilach zwątpienia opiera się na ojcu.

Lewis Pullman debiutuje w MCU jako tajemniczy, pozornie zwyczajny Bob, którego Thunderbolts spotykają w nietypowych okolicznościach. Pullman wkłada w tę postać ogromną wrażliwość, łagodność i prawie dziecięcą bezbronność, zachwycając przy tym dynamiką z Pugh. Co warto zauważyć to rola bardzo złożona, wymagająca szerokiego zakresu aktorskiego, z którą Pullman świetnie sobie radzi.

Po swoim debiucie w roli Johna Walkera, Wyatt Russel stał się jednym z najbardziej znienawidzonych aktorów uniwersum. “Thunderbolts*” skutecznie zmieniło zdanie fandomu. John to fenomenalnie napisana i zagrana postać, w której rzeczywiste kompetencje łączą się z wybujałym ego. Film sprawnie sprowadza go do parteru, udzielając mu lekcji pokory i pracy w grupie, a Russel świetnie wciela się zarówno w pewnego siebie bohatera, jak i ukrytego pod maską człowieka, który sam doprowadził do swojego upadku.

Bucky Barnes w “Thunderbolts*” znajduje się na zupełnie innym etapie życia. To już nie podporządkowane Hydrze narzędzie ani gnębiony wyrzutami sumienia człowiek z “Falcona i Zimowego Żołnierza”, lecz człowiek, który chce po prostu pomóc. I choć rola kongresmena w dość oczywisty sposób go mu nie podpasowała, wciąż się stara. Mimo zmęczenia i zagubienia, radzi sobie sytuacją jak tylko może. Sebastian Stan gra go jak zwykle wyśmienicie, choć niestety nie ma tu zbyt wiele do zrobienia, film bowiem skupia się na innych bohaterach.

David Harbour w roli Aleksieja zachwycał już w “Czarnej Wdowie”, jednak on też sporo zyskuje na świetnym scenariuszu. Zamiast zostać sprowadzonym do żartu o silnym rosyjskim akcencie, dostaje miejsce na poważną rozmowę z Yeleną, na okazanie jej czułości czy udowodnienie, że ojcostwo nie było dla niego tylko misją otrzymaną od mocodawców. Jestem pod ogromnym wrażeniem akcentu jaki konsekwentnie utrzymuje Harbour, jego wyczucia komediowego, ale i ciepłych scen, które dzieli z Yeleną czy napotkaną na ulicy dziewczynką.

Niestety, Hannah John-Kamen jako Duch ponownie nie została w pełni wykorzystana i choć dała z siebie wszystko, wspaniale radząc sobie szczególnie z oddaniem rodzącej się przyjaźni Avy i Yeleny, pozostaje nam liczyć, że w kolejnej części otrzyma większą rolę.

Ku mojej radości film w dużej mierze opiera się na relacjach, zarówno starych, jak i nowych. I o ile w kontynuacji “Avengers” ciężko nam było uwierzyć w przyjaźń między członkami grupy, scenariusz “Thunderbolts*” znacznie lepiej radzi sobie z pokazaniem rodzących się między postaciami więzi, ale i kultywowaniem istniejących. Szczególnie dobrze wypada pewna scena współpracy w trzecim akcie filmu.

Najciekawsza jest oczywiście dynamika między Yeleną i Bobem. To para ludzi, która dopiero się poznaje, zimna jak lód zabójczyni i najzwyczajniejszy w świecie facet. A jednak od samego początku widać, że te postaci świetnie się rozumieją. Scenariusz pozwala im spędzić razem trochę czasu, porozmawiać na trudne życiowe tematy, a pokazując reakcje Yeleny na to jak pozostali traktują Boba, jasno zaznacza opiekuńczą stronę kobiety.

Film kontynuuje też zarysowaną już w “Czarnej Wdowie” relację Yeleny i Aleksieja. Twórcy nie ukrywają, że mężczyzna nie jest dobrym ojcem, ale tłumaczą to jego własnymi problemami, jednocześnie podkreślając jak bardzo zależy mu na córce. Rozpisuje też łączącą ich więź bardzo realistycznie, co cieszy i bawi.

W przypadku wielu filmów Marvela świetnie się bawimy w trakcie oglądania, lecz tuż po wyjściu z kina zaczyna do nas docierać, że to co zobaczyliśmy zostało przeprowadzone nielogicznie i po prostu źle. “Thunderbolts*” do niech nie zależy. Zarówno fabuła, jak i postępowanie bohaterów ma całkowity sens, a akcja rozwija się realistycznie.

Marvel od kilku produkcji szykował Valentinę de Fontaine na szarą eminencję uniwersum. I oto nareszcie przyszedł jej czas, a Julia Louis-Dreyfus perfekcyjnie sprawdza się w roli skorumpowanej urzędniczki uwikłanej w sieć wydarzeń oplatającą cały świat. Jeśli chodzi o drugiego antagonistę filmu, ciężko o nim pisać nie niszcząc zabawy tym, który jeszcze “Thunderbolts*” nie widzieli. Warto jednak zaznaczyć, że film bardzo dobrze oddaje jego potęgę i przerażenie jakie budzi, w czym ogromna zasługa reżysera, który miał fenomenalny pomysł na pokazania jego supermocy w naprawdę przerażający sposób. Nie bał się też uderzyć dokładnie tam, gdzie najbardziej zaboli.

“Thuderbolts*” wyróżnia się spośród innych filmów superbohaterskich wieloma aspektami. Spróbujmy jednak uniknąć spoilerów i porozmawiać o ogólnej tematyce filmu. A są nią depresja i osamotnienie. To dość nietypowy wybór, jednak biorąc pod uwagę bohaterów filmu, pasuje idealnie. Potraktowano go z ogromną dojrzałością i wrażliwością, pokazując zarówno objawy jak i sposoby radzenia sobie z chorobą i choć użyto dość topornych alegorii, można to wybaczyć. Koniec końców finał nie wygląda jak klasyczny trzeci akt widowiska superbohaterskiego, ale zaryzykuję stwierdzenie, że dzięki temu sprawdza się znacznie lepiej. To dokładnie przemyślany, emocjonalny rollercoaster, który daje ogromną satysfakcję i wytacza nowe tory swojego gatunku.

W filmie superbohaterskim walka ma zazwyczaj duże znaczenie. Swego czasu dużo mówiło się o tym jak zrealizowano pojedynek Steve’a i Tony’ego w “Wojnie domowej”, a ikoniczną scenę z “Avengers” kojarzy chyba każdy fan gatunku. Choreografia walk w “Thunderbolts*” jest przepiękna. Pamiętano, by wziąć pod uwagę różne umiejętności każdej postaci, wykorzystano też otoczenie. Efekt końcowy olśniewa kreatywnością, szczególnie scena początkowa w wykonaniu Yeleny.

Jeszcze przed seansem doszukałam się informacji, że większość efektów specjalnych w “Thunderbolts*” zostało zrealizowanych praktycznie, a nie komputerowo. Potwierdzam, to bardzo widoczne w filmie podejście, dzięki któremu wszystko staje się o wiele bardziej namacalne. Natomiast jeśli już nie udało się uniknąć CGI, wykonano przy nim naprawdę dobrą robotę. Nie bójcie się więc efektów rodem z “Thora 4”, w widowisku Schreiera jest pod tym kątem naprawdę dobrze.

Jestem zachwycona kostiumami Sanji Milkovic Hays, która nie tylko perfekcyjnie zrozumiała każdą postać, ale i potraktowała ją z szacunkiem. Strój Yeleny jest cudownie funkcjonalny i wygodny, po Johnie na pierwszy rzut oka widać w jak złej sytuacji się znalazł, Duch prezentuje się zjawiskowo, a Bucky olśniewa, szczególnie w ostatniej scenie. Wszystkie kostiumy wyglądają też bardzo realistycznie i nikogo nie seksualizują, co niestety nie jest u Marvela normą.

W porównaniu z poprzednimi produkcjami MCU, “Thunderbolts*” wydają się filmem o wiele poważniejszym, głównie przez to, że zespół produkcyjny bardzo dobrze wyważył humor z powagą. Dostajemy sceny czysto komediowe, ale nie próbuje się wciskać ich nam na siłę. Scenarzyści wiedzą, kiedy przestać i zamiast napisać kolejny żart, proponują nam szczere emocje.

Film “Thuderbolts*” mógłby spokojnie wprowadzić nas w nową erę Marvela. Pokusiłabym się nawet o twierdzenie, że do wielu wątków podchodzi znacznie lepiej niż uwielbiani na fandomie “Avengers” z 2012 roku, a na pewno porusza znacznie bardziej życiowe tematy w bardzo inteligentny, wrażliwy sposób. W połączeniu z ciekawymi postaciami granymi przez aktorów, którzy świetnie je rozumieją i bardzo dobrze napisanymi relacjami międzyludzkimi, otrzymujemy bardzo dobry, emocjonalny film z nieoczywistym trzecim aktem.

Ale to tylko moja opinia, a ja nie jestem obiektywna. 

oOo

Podobał ci się ten tekst? Recenzje innych filmów i seriali znajdziesz tutaj.

Chcesz dostawać powiadomienia o każdym nowym poście? Zaobserwuj mnie na instagramie.


Komentarze

Popularne posty