“Welesówna” Mika Modrzyńska

Mamy Buffy w domu

Choć od jakiegoś czasu nie jestem nastolatką, lubię czasem sięgnąć po powieść dla młodszego odbiorcy. Nic więc dziwnego, że gdy usłyszałam o polskiej książce dla młodzieży, ze słowiańskimi demonami w tle i to jeszcze wydanej przez SQN, po prostu musiałam sprawdzić o co ten cały hałas.

Tytułowa welesówna czyli Ted to z pozoru zwyczajna nastolatka z małej wioski. Z pozoru. Zamiast zajmować się klasówkami i spędzać czas z koleżankami musi znosić obecność wszelakich mazurskich demonów, które upierają się szukać z nią kontaktu. Lecz gdy umiera jej dawna matematyczka, a do tego znika najlepsza przyjaciółka, a nowy nauczyciel siostry Ted, Witek zaczyna zachowywać się dziwnie, dziewczyna będzie musiała wreszcie zaakceptować to co czai się w mroku.

Zacznijmy od nielicznych pozytywów książki. Każdego kto ma rodzeństwo zachwyci sposób przedstawienia relacji Ted z Oskarem i Niką. Ich wspólne sceny to wspaniałe połączenie opryskliwych komentarzy, złośliwych zachowań i szczerych rodzinnych uczuć. Mice Modrzyńskiej udało się perfekcyjnie realistyczne pokazać tę skomplikowaną dynamikę.

Bardzo dobrze poradziła sobie też z przedstawieniem słowiańskich bóstw, na czele z Welesem. Przez jakiś czas może się po prawdzie wydawać, że bóg śmierci jest dla Ted za miły, ale zapewniam, że na przestrzeni całej książki to się zmienia. Weles to w oczywisty sposób byt wyższy, którego nie obchodzą problemy śmiertelników ani ich normy obyczajowe. Pozostaje kilka kroków przed bohaterami i perfekcyjnie ich rozgrywa, by osiągnąć swój cel. Będąca jego przeciwieństwem Mokosz jest z kolei niesamowicie ujmująca i dobrze wpisuje się w archetyp Matki Ziemi.

Oprócz bóstw książka wprowadza też wiele mitycznych stworzeń prosto ze słowiańskiego legendarium. I choć Modrzyńska nie odkrywa tu Ameryki, nie zapomina o brutalnej stronie magicznych istot. Jej rusałki topią ludzi a wampiry żywią się krwią. To śmiertelnie niebezpieczny świat, z czego Ted, przez swoją młodzieńczą brawurę, długo nie zdaje sobie sprawy. Niestety, jej ignorancja ogranicza to czego czytelnik mógłby się dowiedzieć o tych niesamowitych stworzeniach. Punkt widzenia Witka byłby tu znacznie ciekawszy. Co nie zmienia faktu, że Strzygomir jest wspaniały.

Ciężko mi ocenić przedstawienie wiejskiej społeczności pod kątem realizmu, jednak obraz Brzózki i jej mieszkańców wydaje się bardzo bliski rzeczywistości i jest powszechnie chwalony na platformach do oceny książek. Wszyscy wszystkich znają, wszyscy o wszystkich rozmawiają, a wiadomości rozchodzą się z prędkością światła, szczególnie pośród klientek salonu kosmetycznego, który prowadzi mama Ted. Niestety, z tym związana jest też jedna z największych wad książki.

Chodzi mi oczywiście o sposób w jaki autorka przedstawia relację siedemnastoletniej Ted z dwudziestoczteroletnim Witkiem. O ile zupełnie nie dziwi mnie motyw nastolatki z małej wioski, która zadurza się w przystojnym, starszym nowoprzybyłym, to już sposób w jaki reaguje na to Witek jest lekko niepokojący. Mężczyzna teoretycznie próbuje zostać mentorem welesówny, jednak niezbyt szczerze odrzuca jej awanse, a gdy Ted deklaruje, że nic do niego nie czuje, reaguje raczej zawodem niż ulgą. Jednak naprawdę przeraża to jak ich relację odbierają mieszkańcy Brzózki. Przy tej różnicy wieku spodziewać by się można niepokoju czy chęci chronienia nastolatki przed dorosłym mężczyzną, który może chcieć ją wykorzystać.

Nie w Brzózce. Sąsiadki, klientki w zakładzie kosmetycznym, ale i mama Ted, czy nawet policjant nie widzą w tym nic dziwnego czy niepokojącego. Kobiety wypytują Ted o potencjalnego absztyfikanta, udzielają jej porad i zachwycają się młodą miłością. Mama martwi się bardziej tym, że córka wyszła z domu bez słowa niż jej bezpieczeństwem, a policjant zupełnie nie reaguje na widok półnagiej Ted w domu Witka i tylko opowiada o tym żonie, rozpuszczając plotki po całej wsi. Ta przerażająca normalizacja relacji nastolatki z dorosłym facetem sprawia, że “Welesówna” z miejsca traci w moich oczach.

Nie pomaga to jak wolno rozwija się fabuła. Po opowieści o zaginięciu można się spodziewać napięcia, rozpaczliwych poszukiwań i ciągłego strachu o dobrobyt osoby, która zniknęła. Jeśli to było celem Modrzyńskiej to poległa z kretesem. Biorąc pod uwagę opieszałość Ted, równie dobrze mogłaby szukać zapodzianego zeszytu do matematyki, zamiast swojej najlepszej przyjaciółki. Rozwiązanie zagadki natomiast nie przynosi żadnej satysfakcji.

Ted, czyli tytułowa welesówna, jest jednym z największych problemów książki. To niezbyt rozgarnięta nastolatka, która uważa, że zawsze ma rację i cały świat powinien grać pod jej dyktando. Ta roszczeniowa postawa denerwuje szczególnie podczas jej interakcji z Witkiem i Welesem. Słowo daję, tylko nastolatka może z równą pewnością siebie wydzierać się na boga.

Na dodatek, mimo pozornej troski o rodzinę i przyjaciół, Ted nie śpieszy się z poszukiwaniami zaginionej przyjaciółki, a częstotliwość z jaką okłamuje mamę jest wręcz przerażająca. Z niesamowitym uporem ucieka też przed obowiązkami, czy to szkolnymi czy magicznymi i nigdy nie zastanawia się nad potencjalnymi konsekwencjami swoich decyzji.

Z drugiej jednak strony, trzeba autorkę pochwalić. Dobrze oddała ten nieprzyjemny moment w życiu młodego człowieka, gdy ma się wrażenie, że jest się kilkoma osobami na raz, a jednocześnie żadną z nich w pełni. Niestety Ted to kwintesencja wszystkich najgorszych stereotypów o nastolatkach, a czytając o niej szybko doszłam do wniosku, że jestem na tę książkę po prostu za stara.

Mika Modrzyńska pisze bardzo lekkim, młodzieżowym stylem, który sprawia, że książkę naprawdę łatwo się czyta. Jednocześnie decydując się na narrację pierwszoosobową wybrała też nieco błądzący, pełen wtrąceń styl zbliżony do strumienia świadomości. Ten typ prowadzenia historii sprawdza się w “Welesównie” lepiej niż w niektórych książkach, ponieważ Ted jest czynnym uczestnikiem większości wydarzeń. Pozostawia jednak wiele do życzenia. Podobnie ma się sprawa humoru, który choć to oczywiście rzeczą bardzo indywidualną, nie wypada zbyt zabawnie, szczególnie z punktu widzenia dorosłego.

To powiedziawszy, autorka uniknęła używania młodzieżowego slangu, co można uznać zarówno za plus jak i za minus książki. Z jednej strony, to jak mówią młodzi bohaterowie znacznie odbiega od tego co usłyszymy wchodząc do pierwszego z brzegu liceum. Z drugiej, dzięki temu książka nie stanie się przestarzała za kilka miesięcy.

Audiobook czyta natomiast Zuzanna Galia, a jej nieco piskliwy, bardzo młodo brzmiący głos perfekcyjnie pasuje do książki pisanej z punku widzenia krnąbrnej nastolatki. Lektorka świetnie radzi sobie z nadawaniem różnych manieryzmów każdej z wypowiadających się postaci.

“Welesówna” to książka o bardzo ciekawym punkcie wyjścia. Na papierze pomysł nastolatki wybranej przez słowiańskiego boga, by pomagać demonom, brzmi wręcz fenomenalnie. Szkoda tylko, że wykonanie nie dorównuje założeniom, a irytująca bohaterka w połączeniu z przestarzałym spojrzeniem na relacje damsko-męskie sprawia, że nie sięgnę raczej po kolejny tom. 

Ale to tylko moja opinia, a ja nie jestem obiektywna. Niestety tylko 2 / 5.

oOo

Podobał ci się ten tekst? Recenzje innych książek i komiksów znajdziesz tutaj.

Chcesz dostawać powiadomienia o każdym nowym poście? Zaobserwuj mnie na instagramie

Komentarze

Popularne posty