"K-popowe łowczynie demonów" Maggie Kang


“K-popowe łowczynie demonów” 

Tytuł oryginału: KPop Demon Hunters 

Reżyseria: Maggie Kang, Chris Appelhans 

Scenariusz: Danya Jimenez, Hannah McMechan, Maggie Kang, Chris Appelhans 

Historia: Maggie Kang 

Muzyka: Marcelo Zarvos 

Piosenki: Różni 

Występują: Arden Cho, Ejae, Rumi Oak, Ahn Hyo-seop, Andrew Choi, May Hong, Audrey Nuna, Ji-young Yoo, Rei Ami, Yunjin Kim, Lea Salonga, Joel Kim Booster, Samuil Lee, Alan Lee, Kevin Woo, SungWon Cho, Neckwav, Danny Chung, Liza Koshy, Daniel Dae Kim, Ken Jeong, Lee Byung-hun 

Dialogi polskie: Tomasz Robaczewski 

W wersji polskiej udział wzięli: Katarzyna Kanabus, Adrianna Malecka, Zuzanna Saporznikow, Sebastian Dela, Jakub Zając, Robert Jarociński, Katarzyna Tatarak, Karol Wróblewski, Filip Grycmacher, Karol Puciaty, Bogusław Kudłek i inni 

oOo 

Walka w rytm k-popu

Pewnego dnia na Netflix pojawiła się animacja o kuriozalnym tytule i jeszcze dziwniejszym punkcie wyjścia. Jej istnienie zaskoczyło większość odbiorców, film właściwie nie miał marketingu. Szybko jednak okazało się, że reklama wcale nie była mu potrzebna i “K-popowe łowczynie demonów” poszybowały na pierwsze miejsce platformy, gdzie utrzymały się przez bardzo długi czas. 

Rumi (Katarzyna Kanabus), Mira (Zuzanna Saporznikow) i Zoey (Adrianna Malecka) to piosenkarki, które po godzinach zajmują się polowaniem na demony okrutnego Gwi-Ma (Robert Jarociński). Jednak, gdy w mieście pojawia się konkurencyjny zespół Saja Boys pod przywództwem przystojnego Jinu (Sebastian Dela), a Rumi zaczyna mieć problemy z gardłem tuż przed najważniejszych występem, życie dziewczyn robi się o wiele trudniejsze. 

Główną bohaterką filmu jest Rumi, wokalistka zespołu k-popowego Huntrix i łowczyni demonów, skrywająca przed światem i przyjaciółkami mroczny sekret. To wspaniały przykład postaci, która wkłada ogromny wysiłek w osiągnięcie celu i zapomina przy tym o całym świecie. Wspaniale patrzy się na to, jak pod wpływem Jinu odpuszcza i uczy się żyć i stawać na własnych nogach. 

Jeśli chodzi o Jinu, bardzo podoba mi się pomysł, by zarówno widz, jak i bohaterki od początku wiedzieli o jego demonicznej naturze. W sekrecie utrzymano natomiast część jego życiowej historii, którą twórcy odkrywają przed nami dwukrotnie, za każdym wywołując coraz większą reakcję emocjonalną. Zadbano też jednak o pokazanie go jako realistycznej postaci. Jinu to nie tylko demon, ale i chłopak, który nie wie, jak się zachować przy ładnej dziewczynie. Równie ciekawie zarysowano jego demoniczną stronę. 

Choć postaci Rumi i Jinu zostały świetnie rozpisane, Mira i Zoey otrzymały znacznie mniej czasu ekranowego. Mimo to twórcy sprawnie zaznaczyli ich charaktery, choć nie ukrywam, że można by je dalej rozwijać, na przykład w kontynuacji filmu. Natomiast reszta Saja Boys sprowadza się do symbolicznych ról jakie odgrywają w zespole. Niektórzy właściwie się nie odzywają, co prowadzi do pytania, po co w ogóle pojawiają się w filmie. Nie zdziwiłabym się, gdyby chodziło o k-popowy trend związany z wielkością męskich zespołów. 

Jednak Jinu jest perfekcyjnym wyborem na ukochanego głównej bohaterki nie tylko dlatego, że przewodzi konkurencyjnemu zespołowi. Choć żadne nie chce tego przyznać, mają ze sobą sporo wspólnego, a twórcy perfekcyjnie budują ich relację, sprawnie zestawiając fascynację Rumi z jej obawami na temat własnej tożsamości. Dziewczyna musi wierzyć, że w Jinu kryje się jeszcze odrobina dobra, bo dzięki temu zyskuje potwierdzenie, że dla niej też jest nadzieja. Z kolei Jinu rozpoczyna jako antagonista, który chce rozproszyć protagonistkę, ale gdzieś po drodze uznaje ją za interesującą, potem ujmującą, aż wreszcie dostrzega w niej szansę na lepszą przyszłość. Szkoda tylko, że jest przy tym setki lat od niej starszy. 

Jednak film niepodważalnie stoi relacją Rumi, Miry i Zoey. Trzy łowczynie stanowią zgrany zespół na scenie i podczas walki, ale gdy przychodzi do czasu wolnego, Rumi w widoczny sposób odsuwa się od przyjaciółek. Te jednak nie przestają próbować i gdy wokalistkę zawodzi głos, oferują jej niekończące się wsparcie. Pojawiają się też sceny w których przyjaciółki razem się wygłupiają. To wspaniałe pokazanie grupy ludzi, którzy świetnie rozumieją swoje dziwactwa i akceptują się nawzajem. Oczywiście w filmie musi nastąpić moment konfliktu, jednak scenarzyści zadbali, by wynikało naturalnie z charakterów postaci. 

Ogromną zaletą filmu jest sposób przedstawienia kobiet. Choć na scenie Rumi, Mira i Zoey stanowią kwintesencję idolek, film poświęca czas, by pokazać jak bardzo zmieniają się, po powrocie do domu. Widzimy jak natychmiast zmywają makijaż i przebierają się w wygodne ubrania, jak zalegają leniwie przed telewizorem czy obżerają się śmieciowym jedzeniem. To cudownie realistyczne pokazanie bohaterek jako ludzi, a nie perfekcyjnych wydmuszek, do czego tyle tekstów kultury miewa skłonności. 

Mamy więc Rumi, Mirę i Zoey i relacje między nimi, a także kiełkujący konflikt z Saja Boys i walkę o serca fanów w zawodach k-popowych, które jednak zostały potraktowane jako niewiele znaczące epizody. Tymczasem Jinu próbuje rozproszyć Rumi i rozwikłać związaną z nią tajemnicę, a prawdziwą osią fabuły staje się jego kiełkujący związek z Rumi. W tle knuje Gwi-ma, a Huntrix szykują się do zniszczenia go na dobre. A na dodatek dostajemy jeszcze zmagania Rumi z jej własnym ciałem. Niestety, wciśnięcie tylu pomysłów i postaci w dość krótką animację musiało mieć swoje konsekwencje. Fabuła posuwa się do przodu w zawrotnym tempie, a relacja Rumi i Jinu, choć obiecująca, rozwija się zbyt szybko, by można ją było uznać za satysfakcjonującą. 

Przyznam, że “K-popowe łowczynie demonów” bardzo mnie zaskoczyły pod kątem tematycznym. Po tytule i zwiastunach spodziewałam się filmu akcji o walce z demonami w rytm k-popowych hitów. Lecz choć te elementy rzeczywiście się w filmie pojawiają, to nie one zwróciły moją uwagę. Jestem zachwycona tym jak przeprowadzono wątek sekretu skrywanego przez Rumi, to jak wpływa na jej życie i relacje z bliskimi. Zachwyca scena jej rozmowy z Celine, w której nie sposób nie dopatrzyć się drugiego dna. Jednak nie tylko Rumi ma swoje problemy, Mira i Zoey także muszą zaakceptować same siebie i choć w ich przypadku wypada to odrobinę zbyt szybko, to wciąż ciekawy wątek. 

Pamiętajmy jednak, że animacja Netflixa to jednak film akcji, w którym sposób przedstawienia walk ma spore znaczenie. W “Łowczyniach” wręcz olśniewają. Dynamiczne, z pięknymi kolorami i widowiskową choreografią, zabierają bohaterów w coraz to nowe lokalizacje, by potem w pełni je wykorzystać. Scena walki w saunie to nie byle jakie wyzwanie, z którym twórcy świetnie sobie poradzili. Wspaniale przedstawiają się też zróżnicowane projekty postaci, zarówno ludzi, jak i demonów. I choć nie jestem fanką tej stylistyki, doceniam to jak wykorzystano ją do opowiedzenia tej historii. 

“K-popowie łowczynie demonów” to moja pierwsza przygoda z k-popem i choć doceniam ogrom energii w każdym utworze i podziwiam to jak teksty w przepiękny sposób oddają przeżycia postaci, raczej nie zostanę wielką fanką gatunku. Jest jednak na soundtracku taka piosenka, której potrafię słuchać na zapętleniu, a dokładnie fenomenalne “What It Sounds Like” z finału. Muzyka, słowa, emocje, wszystko tu działa perfekcyjnie i choć wątpię, by film został doceniony przez świat kinematografii, marzą mi się na nagrody branżowe dla tej piosenki, jeśli nie dla filmu. 

To powiedziawszy nie potrafię pojąć decyzji podjętych przy polskiej lokalizacji. Po obsadzie pełnej śpiewających aktorów, ze znaną z Teatru Roma Katarzyną Kanabus na czele, spodziewałam się zachwycających polskich piosenek. A tu zaskoczenie, zdubbingowano wyłącznie teksty mówione. Gdy tylko zaczyna się muzyka, pojawiają się napisy, a z głośników słyszymy oryginalny soundtrack. Podejrzewam, że dostosowano się w ten sposób do fanów k-popu, których idole śpiewają przecież po angielsku. Zrozumiałabym to podejście, gdyby piosenki nie miały znaczenia fabularnego, ale “Łowczynie” są pełnoprawnym musicalem i tak jak filmy Disneya, wymagają pełnej lokalizacji. 

Jestem daleka od zachwytów, które obiegają cały świat. “Łowczynie” mają niestety kilka wad włączając w to nie do końca rozwinięte postaci męskie i pędzącą fabułę, wpływającą na zbyt szybki rozwój relacji. Nadrabiają jednak wspaniale realistycznym pokazaniem kobiecej przyjaźni, cudownym soundtrackiem i głębokim przesłaniem o samoakceptacji. Choć przyznam, że żadnym z tych elementów nie odkrywają Ameryki. 

Ale to tylko moja opinia, a ja nie jestem obiektywna.

oOo

Podobał ci się ten tekst? Recenzje innych filmów i seriali znajdziesz tutaj.

Chcesz dostawać powiadomienia o każdym nowym poście? Zaobserwuj mnie na instagramie.

Komentarze

Popularne posty