"Cudowna światłość" Freya Marske
Romans magią przetykany
Okładka “Cudownej światłości” zapowiada intrygi, tajemnice, stylistykę Bridgertonów i magię. Jeśli to nie wystarczająca zachęta, warto zerknąć na umieszczoną z tyłu rekomendację Catus Geekus, która kibicowała temu tytułowi na długo zanim wydano go w Polsce.
Sir Robert Blyth przez błąd administracyjny trafia na dość nietypowe stanowisko w brytyjskim MSW. Szybko dociera do niego, że brakuje mu wiedzy i kompetencji by poradzić sobie z kłopotliwą sytuacją w jakiej postawiło go nagłe zniknięcia poprzednika. Co gorsza, sytuacja wymaga od niego współpracy z tajemniczym Edwinem Courceyem. Razem będą musieli zanurzyć się w świat magii, tajemnic i namiętności.
Edwin Courcey to piekielnie inteligentny czarodziej, który braki w mocy nadrabia ogromną wiedzą teoretyczną. Wycofany młody człowiek, który za oschłą powłoką ukrywa rozpaczliwie pragnienie bliskości, a z książkami radzi sobie znacznie lepiej niż z ludźmi. Nie potrafi jednak w pełni schować się za chłodnym usposobieniem, jego troska o bliskich raz po raz daje o sobie znać.
Drugi z protagonistów książki, sir Robert Blyth, zwany przez rodzinę i przyjaciół Robinem to charyzmatyczny, odważny i lojalny do przesady sportowiec, który po prawdzie nie na wiele się przyda w bibliotece, ale z pewnością pomoże, gdy trzeba będzie użyć pięści. To powiedziawszy, Marske nie zapomniała uczynić go bardzo ludzkim w jego ucieczce przed problemami.
Zadbała również, by obaj jej bohaterowie przebyli w książce pewną drogę i wyszli z niej silniejsi. Stworzyła w ten sposób parę, która perfekcyjnie się uzupełnia, a obserwowanie jak protagoniści uczą się siebie nawzajem, docierają się, zdają sobie sprawę czego pragną i decydują, czy warto o to walczyć to naprawdę wspaniałe uczucie.
Moje serce skradła jednakże niesamowicie kompetentna, stanowcza Adelaide Morrisey, bez której biuro Robina po prostu nie mogłoby działać. Choć postać niezbyt długo gości na stronach powieści, ma ogromny potencjał i z chętnie poczytam o niej więcej w kolejnych tomach.
Niestety nieco gorzej przedstawiają się złoczyńcy. Ponieważ “Cudowna światłość” to zaledwie początek większej historii, wszystko jeszcze przed nami, a bohaterowie na razie mierzą się ze zwykłymi płotkami, które na dodatek przez większość czasu pozostają w ukryciu. To powiedziawszy, od pierwszego rozdziału książka nie pozostawia wątpliwości jak ogromne stanowią zagrożenie, a ich motywacje zostały przedstawione bardzo sensownie choć pośpiesznie.
Mimo widocznych inspiracji znaną literaturą fantastyczną, autorka sprawnie buduje świat przedstawiony, bardzo podobny do Wielkiej Brytanii sprzed stu lat, a jednocześnie całkiem odmienny. Dzięki zmieniającemu się punktowi widzenia, może zarówno pomóc czytelnikowi wejść w magiczne społeczeństwo czarodziejów razem z Robinem, ale i poznać jego zakamarki dzięki obeznanemu Edwinowi.
Autorka zadbała też o kreację intrygującego systemu magicznego, który olśniewa raz po raz postrzegany oczami pozostającego pod wrażeniem Robina. Trzeba jednak pamiętać, że “Cudowna światłość” to zaledwie wstęp, a Freya Marske ukazała w nim zaledwie przedsmak tego co nas czeka. To co otrzymaliśmy jest jednak na tyle spójne i interesujące, by zachęcić do dalszej lektury.
Jak zapowiada opis, w książce znajdziemy mieszankę różnych gatunków literackich. Odwołanie do Bridgertonów może jednak wskazywać na przewagę romansu. Nic bardziej mylnego. Choć relacja Edwina i Robina gra w “Cudownej światłości” dużą rolę, autorka bardzo dobrze wyważyła ją z wątkami kryminalnymi czy przygodowymi. To jeden z powodów, dla których książkę tak dobrze się czyta, nie ma tu dłużyzn a żaden z motywów nie zdąża się znudzić nim pojawia się kolejny.
Jeśli już miałabym się do czegoś przyczepić to tylko do tego, że rozwiązanie przedstawionej w powieści tajemnicy razem z bohaterami jest praktycznie niewykonalne. Czytelnikowi brakuje informacji, a ostateczny wynik śledztwa pojawia się bez ostrzeżenia. To jednak tylko detal, który niknie w zestawieniu ze świetnym finałem, napisanym w ten sposób, by każda z postaci mogła się wykazać, a łącząca je więź została odpowiednio podkreślona.
Marske dobrze dopasowała styl książki do jej tematyki. Subtelna archaizacja pomaga stworzyć atmosferę edwardiańskiej Anglii i przenieść widza do świata, który nawet bez magii byłby dla niego odległy. Dodajmy do tego stonowaną poetyckość, a otrzymamy ciekawie napisany romans. Z kolei sceny akcji są odpowiednio dynamicznie.
Niestety tłumaczenie Aleksandra Sądeckiego trudno zaliczyć do idealnych. Choć książkę czyta się dość przyjemnie, raz na jakiś czas nienaturalne sformuowanie czy widoczna kalka z języka angielskiego wybija czytelnika z rytmu.
“Cudowna światłość” to rzadki przypadek książki, której marketing nie kłamie. Rzeczywiście znajdziemy w niej zarówno edwardiańską stylistykę, tajemnice, intrygi, magię jak i wciągającą historię miłosną, a to wszystko na dodatek do barwnego świata i ciekawego systemu magicznego. Już się nie mogę doczekać sięgnięcia po następny tom.
Ale to tylko moja opinia, a ja nie jestem obiektywna. 4 / 5.
oOo
Podobał ci się ten tekst? Recenzje innych książek i komiksów znajdziesz tutaj.
Chcesz dostawać powiadomienia o każdym nowym poście? Zaobserwuj mnie na instagramie.
A może masz ochotę postawić mi kawę?






Komentarze
Prześlij komentarz