"Mufasa: Król Lew" Barry Jenkins
Mufasa: Król Lew
Tytuł oryginału: Mufasa: The Lion King
Reżyseria: Barry Jenkins
Scenariusz: Jeff Nathanson
Na podstawie: “The Lion King” Irene Mecchi, Jonathan Roberts, Linda Woolverton
Zdjęcia: James Laxton
Montaż: Joi McMillon
Muzyka: Dave Metzger
Piosenki: Lin-Manuel Miranda
Występują: Aaron Pierre, Kelvin Harrison Jr., Seth Rogen, Billy Eichner, Tiffany Boone, Donald Glover, Mads Mikkelsen, Thandiwe Newton, Lennie James, Anika Noni Rose, Blue Ivy Carter, Beyoncé Knowles-Carter i inni
Dialogi polskie: Kuba Wecsile
Teksty piosenek: Michał Wojnarowski
W wersji polskiej udział wzięli: Jakub Kordas, Karol Jankiewicz, Ewa Prus, Tomasz Schuchardt, Marcin Franc, Łucja Dobrogowska, Jan Peszek, Robert Więckiewicz, Michał Piela, Maciej Stuhr, Ewa Konstancja Bułhak, Przemysław Bluszcz, Gabriela Gąsior, Marcin Jajkiewicz, Antoni Kwiecień, Gabriel Ołtarzewski, Marcin Januszkiewicz, Zofia Nowakowska, Anna Lobedan, Lidia Sadowa, Izabela Dąbrowska, Szymon Kuśmider, Ignacy Liss, Martyna Szymańska i inni
oOo
W pułapce schematów
Jak wiemy, nie zażyna się kury znoszącej złote jaja. Skoro więc sprzedały się trzy filmy animowane, musical, serial dla małych dzieci i remake pierwszego filmu, kwestią czasu było aż na rynku pojawi się kolejna produkcja ze świata “Króla Lwa”.
Mufasa (Aaron Pierre) jest adoptowanym bratem księcia Taki (Kelvin Harrison Jr.). Lecz gdy do bram ich królestwa zbliża się zagrożenie w postaci złowieszczego białego lwa Kirosa (Mads Mikkelsen) i jego stada, bracia muszą salwować się ucieczką. Ich cel to mityczne Milele, kraina mlekiem i miodem płynąca. Lecz gdy piękna Sarabi (Tiffany Boone) kradnie serce Taki, a Mufasa okazuje się naturalnym przywódcą, między braci zakrada się zazdrość.
Jedną z największych wad filmu jest jego struktura. Jakkolwiek nie miałabym nic przeciwko klamrze narracyjnej w postaci Rafikiego opowiadającego małej Kiarze historię Mufasy, ze sceną wprowadzającą i finałową dziejącą się za rządów Simby, film raz po raz przeskakuje między liniami fabuły, zamieniając epicką opowieść o podróży Mufasy na przerywnik komediowy w postaci Timona i Pumby. Cierpi na tym atmosfera i zaangażowanie emocjonalne. Raz po raz wyrywany z historii widz prędzej czy później przestaje się przejmować wydarzeniami, a emocje towarzyszące przygodom Mufasy giną pod irytacją wywołaną kolejnym, zupełnie niepasującym do tego filmu przełamaniem czwartej ściany.
Niestety, na tym problemy się nie kończą. “Mufasa" niestety nie radzi sobie z realistycznym pokazaniem rozwoju postaci, co jest boleśnie widoczne na przykładzie Taki. Każdy kto widział “Króla lwa” zdaje sobie sprawę kim stanie się ten bohater, pytanie tylko jak dojdzie do przemiany kochającego brata w kogoś kto planuje morderstwo Mufasy. Po obejrzeniu filmu mogę się tego tylko domyślać. Taka przechodzi całkowitą zmianę osobowości na przestrzeni jednej sceny, by zaraz potem wykonać kolejną woltę. Można by to rozegrać o wiele subtelniej.
Głownie z tego powodu, uważam relację Taki i Mufasy za fatalnie napisaną. O ile to, jak szybko uznają się za braci można wytłumaczyć samotnością i pragnieniem bliskości, natychmiastowe zerwanie więzi jest już trudniejsze do wyjaśnienia. Jeszcze gorzej przedstawia się romans Mufasy i Sarabi. Para po prawdzie przekomarza się kilkukrotnie, a Mufasa ratuje lwicy życie, ale poza tym nie mamy żadnych przesłanek, że coś ich łączy i jest na czym budować. Trzeba jednak zauważyć, że film ładnie sugeruje ich zażyłość, raz po raz krzyżując ich ścieżki podczas choreografii jednej z piosenek.
To powiedziawszy, Kiros jako złoczyńca sprawdza się całkiem nieźle. Nie tylko stanowi realne zagrożenie dla bohaterów, ale i ma naprawdę dobry powód ścigania Mufasy i Taki. Z kolei jego poglądy na temat zwierzęcego społeczeństwa i bezsensowności Kręgu Życia są naprawdę przekonywujące. W zarysowaniu tej groźnej, acz ciekawej postaci bardzo pomaga fenomenalny głosowo i niezwykle charyzmatyczny Mads Mikkelsen, choć niestety jego melorecytacja w piosence solowej Kirosa mnie nie przekonuje.
Gdybym nie była wcześniej zaznajomiona z twórczością Lina-Manuela Mirandy, po “Mufasie” uznałabym go za wyrobnika bez polotu i kreatywności. Piosenki są pisane odtwórczo, tak by jak najlepiej pasowały do schematu ustalonego przez animację “Król lew”. Mamy piosenkę początkową śpiewaną przez chór, potem piosenkę dzieci i kolejną dla złoczyńcy. Następnie chwytliwy utwór zespołowy i duet miłosny. Co gorsza żadna piosenka niczym się nie wyróżnia, a teksty prawie nic nie wnoszą do fabuły, raz po raz powtarzając to samo zdanie. Miranda, który raz po raz zachwycał krasomówstwem, tym razem zawodzi na całej linii.
To tym bardziej bolesne, że pełna inspiracji Afryką muzyka Dave’a Metzgera sprawdza się bardzo dobrze i sprawnie buduje atmosferę. To znaczy aż do momentu, gdy zaczyna się generyczna piosenka, która pasowałaby do każdego filmu pod słońcem. To ogromny zawód po ikonicznym soundtracku Eltona Johna, który po dziś dzień nucą miliony fanów.
To powiedziawszy niesamowicie denerwują nawiązania do "Króla lwa”. Jedno mogłoby zadziałać jako ładny hołd dla animacji. Kilkanaście to już przesada. A film nie tylko odtwarza ratowanie dziecka przed rozsierdzoną naturą, ale i dwukrotnie peryfrazuje ikoniczną scenę znad wąwozu nie mówiąc już o wielokrotnym posiłkowaniu się pamiętną muzyką Hansa Zimmera. I żeby jeszcze dobrze z niej korzystał. Tymczasem w “Mufasie” kulminacyjny moment w muzyce wybrzmiewa zbyt wcześnie, a prawdziwy szczyt emocjonalny pojawia się dopiero chwilę później.
Twórcy “Mufasy” wiele się nauczyli z porażek “Króla lwa” z 2019 roku. Odrobinę zmieniono projekty postaci, rezygnując z hiperrealizmu na rzecz bardziej ekspresyjnej mimiki, która pomaga zrozumieć emocje postaci. Postarano się też o różnorodność umaszczenia i faktury grzyw, by ułatwić rozpoznawanie bohaterów. To zdecydowanie zmiana na lepsze, która ułatwia utożsamienie się z postaciami i współodczuwanie. Szkoda, że nie poszła jeszcze dalej, a montaże towarzyszące piosenkom pozostały pozbawione kolorów, kreatywności i energii.
Niestety, dawne błędy zostały zastąpione nowymi. W filmie pojawiają się ujęcia, które wołają o pomstę do nieba. Te niepotrzebne i po prostu źle wygenerowane kadry sprawiają, że mamy ochotę wykłuć sobie oczy. Mówię tu o specyficznych ujęciach, które pokazują pyski bohaterów z tak bliska, że te wydają się zniekształcone. Jeśli dodamy do tego nietypowo przyśpieszone sceny i raptownie zmieniający się rendering, dojdziemy do wniosku, że o ile “Król lew” mógł się poszczycić pięknem wizualnym, “Mufasie” wiele w tej kategorii brakuje.
Przyznam, że nie zdecydowałam się na obejrzenie filmu z polskim dubbingiem, przesłuchałam jednak soundtrack w obu językach. Niestety, mimo bardzo utalentowanej obsady, polska wersja jest trudna do zniesienia. Szczególnie męczy się Karol Jankiewicz w piosence “Zdradzony brat”, której tłumaczenie utrudnia mu pracę jak tylko może. Boli też obsadzenie bardzo utalentowanych aktorów w rolach, które wymagają słownie kilku zdań i zaśpiewania może jednej linijki.
“Mufasa” to film który prawdopodobni jako animacja sprawdziłby się znacznie lepiej. Choć napisano go z ogromnym szacunkiem dla materiału źródłowego i spójnie z światem “Króla Lewa”, ma problem z naturalnym pokazaniem rozwoju postaci czy sprawieniem, że widz zainteresuje się ich losem. W połączeniu z miernym soundtrackiem i widocznymi błędami animacyjnymi powstaje film, o którego obejrzeniu chciałabym jak najszybciej zapomnieć.
Ale to tylko moja opinia, a ja nie jestem obiektywna.
oOo
Podobał ci się ten tekst? Recenzje innych filmów i seriali znajdziesz tutaj.
Chcesz dostawać powiadomienia o każdym nowym poście? Zaobserwuj mnie na instagramie.
A może masz ochotę postawić mi kawę?






Komentarze
Prześlij komentarz