“Psy Pana” Marcin Świątkowski
W pułapce marysuizmu
Jeśli książka ma na okładce pochwałę mojego ulubionego pisarza, a w komentarzach ludzie porównują ją do “Trylogii Husyckiej”, po prostu muszę po nią sięgnąć. W ten sposób wpadła mi w ręce pierwsza część cyklu Marcina Świątkowskiego, czyli “Psy Pana”.
Katarzyna von Besserer to wydawać by się mogło zwykła niemiecka szlachcianka. Gdy jednak na dwór jej ojca zjeżdżają trzy stronnictwa gotowe na wszystko by zabrać ją ze sobą spod pieczy rodzica, staje się jasne, że to tylko pozory. Podobnie zakonnik Dominik Erquicia, który przybył do cesarstwa z tajemniczym zadaniem, wyróżnia się spośród współbraci.
Fabuła “Psów Pana” rzeczywiście przywodzi na myśl trylogię Sapkowskiego. Czasy są po prawdzie późniejsze, ale mamy główną postać, którą ścigają różne stronnictwa, złowieszczych wielmożów, ścierających się ze sobą wyznawców różnych religii, a także przenikającą cały świat przedstawiony magię.
Opisany przez Świątkowskiego system magiczny jest tym ciekawszy, że poznajemy go jednocześnie z trzech stron reprezentujących różne wyznania. Jednak podstawowym założeniem pozostaje połączenie słów i katalizatorów, pozwalających ingerować w świat zewnętrzny. Pojawiają się zarówno postaci o wrodzonych zdolnościach i te, które magii się nauczyły. Każde ze stronnictw dopatruje się źródła swoich mocy gdzie indziej, a pierwszy tom nie wyjaśnia kto ma rację.
Książka ma formę przeplatających się wątków trojga głównych bohaterów: Katarzyny, Schenka i Erquicii. Autor sprawnie krzyżuje ich ścieżki w taki sposób, by czytelnik aż do kluczowego momentu nie zdał sobie sprawy jak blisko siebie się znajdują i dać się zaskoczyć, gdy wreszcie się spotykają.
Katarzyna von Besserer to zadziorna młoda szlachcianka, która mimo przeżycia ogromnej straty potrafi zachować zdrowy rozsądek. Scena, gdy na chłodno ocenia swoją sytuację i dochodzi do bardzo logicznych wniosków zamiast rzucić się na oślep, byle dalej od porywaczy, zrobiła na mnie spore wrażenie. Do tego dziewczyna sprawnie wykorzystuje kompetencje wynikające z bycia arystokratką: pewność siebie, dobre maniery czy wiedzę o miejscowej szlachcie.
Katarzyna bardzo szybko zdobyła moją sympatię i pewnie weszłaby na listę moich ulubionych bohaterek literackich, gdyby autor nie przeszarżował. Zamiast nadać jej jedną nietypową cechę, postanowił uczynić z niej istotę, która wszystko wie, wszystko umie i której wszystko przychodzi z niesamowitą łatwością. Innymi słowy zrobił z niej Mary Sue. To o tyle bolesne, że wystarczyłoby by napisał o dwa zdania mniej, a uniknąłby tego efektu. Zastanawia mnie też, gdzie był edytor i czemu pozwolił pisarzowi na tak amatorski błąd, kojarzony raczej z wattpadem niż profesjonalną literaturą.
Gottfried Schenk jest z kolei niesamowicie ciekawą postacią. Ten młody wojownik, który z konieczności przejmuje dowodzenie nad oddziałem eskortującym Katarzynę to wspaniałe zaprzeczenie motywu pozbawionego serca najemnika. Przechodząc na narrację z jego punktu widzenia autor jasko i wyraźnie daje czytelnikowi do zrozumienia, że Schenk jest tak samo przerażony sytuacją jak Katarzyna, a każdą podjętą decyzję opłaca ogromnym stresem. Uwielbiam scenę, w której postawiony przed kluczowym wyborem powraca myślami do samego początku swojej drogi i daje nam wgląd w to co go ukształtowało. To wspaniała i bardzo emocjonalna scena. Nie mogę się doczekać co autor zrobi z tą postacią w kolejnych tomach.
O Dominiku Erquici książka mówi znacznie mniej, przez co pozostaje on postacią dość tajemniczą. Po prawdzie, choć nie wiemy co go ukształtowało, ale znamy bardzo dobrze jego priorytety, poglądy i umiejętności. To człowiek bardzo inteligentny i kompetentny, ale pokorny i szczerze wierzący w Boga. A jednocześnie to wojownik, któremu nie w smak nadstawianie drugiego policzka. Ma też temperament, który nie przystoi zakonnikowi. To wszystko składa się na bohatera targanego rozterkami, który na przestrzeni książki wiele się dowiaduje o sobie i swoich współbraciach. Jego dalsza wędrówka również może się okazać ciekawa.
Choć nie da się tego wywnioskować na podstawie stylu Marcina Świątkowskiego, “Psy Pana” są debiutem literackim. Narracja zachwyca krasomówstwem i barwnymi, realistycznymi opisami. Duże wrażenie robią też obrazowe sceny walki, trafnie użyte archaizmy i wnikliwe badania epoki przeprowadzone przez autora. Gdyby nie jego posłowie, nie zdałabym sobie sprawy, że nie mam do czynienia z historykiem, choć istnieje szansa, że znawcy tematu byliby w stanie wypunktować błędy. Podziwiam też fakt, że autor nie boi się podejmować drastycznych decyzji, a jego książki pozostają realistyczne.
Jeśli zaś chodzi o humor, nie raz i nie dwa parskałam śmiechem, gdy w fabule pojawiały się oczywiste nawiązania do współczesnej rzeczywistości. Niestety tak jak w przypadku Katarzyny, czasem autor przesadza i humorystyczne wstawki wybijają z imersji zamiast bawić. Warto też wspomnieć, że Świątkowski tak bardzo zachwycił się grą słów na bazie nazwy zgromadzenia dominikanów, że aż musiał użyć jej w tytule powieści, który przez to niespecjalnie pasuje do fabuły. Irytuje też użycie okresu Katarzyny w roli symbolu.
Mam też pewne zastrzeżenia do zakończenia. Po bardzo realistycznym przedstawieniu perypetii bohaterów podczas podróży przez Niemcy, dziwnie prosty i idylliczny przebieg ostatnich kilku scen po prostu razi, całkiem jakby autor nie miał pomysłu jak rozwiązać finałowy konflikt, więc napisał segment tak prosty, że aż nieprawdopodobny. To w połączeniu z marysuizmem Katarzyny kosztowało książkę jedną gwiazdkę w moim rankingu.
Na szczęście audiobooka czyta niezrównany Filip Kosior, który swoim ciepłym głosem bez trudu maluje przed słuchaczem barwny świat siedemnastowiecznych Niemiec. Jak zwykle zachwyca też umiejętnością nadania każdej postaci odmiennego głosu, do tego stopnia, że bez trudu można rozpoznać kto mówi, nawet jeśli narracja nie udzieli nam tej informacji.
Podsumowując, słuchając “Psów pana” fenomenalnie się bawiłam. Niestety nie potrafię wyłączyć umiejętności analitycznego myślenia, która każe mi zauważyć potknięcia autora, na czele z uczynieniem bohaterki stanowczo zbyt potężną i nadmiernym ułatwieniem jej drogi w ostatniej fazie książki. To powiedziawszy, książka jest bardzo dobrym debiutem, który zachęca do dalszego czytania twórczości Marcina Świątkowskiego.
Ale to tylko moja opinia, a ja nie jestem obiektywna. 3 / 5.
oOo
Podobał ci się ten tekst? Recenzje innych książek i komiksów znajdziesz tutaj.
Chcesz dostawać powiadomienia o każdym nowym poście? Zaobserwuj mnie na instagramie.





Komentarze
Prześlij komentarz