Bazyliszek x Polcon 2025
Na fali rosnącej frustracji masową imprezą jaka stał się Pyrkon, zaczęłam szukać sobie nowego ulubionego konwentu. I znalazłam jeden dziejący się ledwie godzinę autobusem ode mnie. I to już za miesiąc. W ten właśnie sposób wylądowałam na Bazyliszku, który w tym roku funkcjonował na spółkę z najstarszym polskim konwentem, czyli Polconem.
Rozpoczęcie
Konwent rozpoczął się w piątek o 16.00 co z jednej strony oznaczało, że potrwał trochę krócej niż chociażby Pyrkon. Ale z drugiej strony, w ten sposób umożliwia zaoszczędzenie trochę urlopu, co jest ogromnym plusem, choć tylko w oczach Warszawiaków. Przyjezdnym musiał wystarczyć fakt, że nie musieli zrywać się skoro świt by dojechać do stolicy z samego rana.
Konwent był darmowy co samo w sobie stanowiło jego ogromną zaletę, a jednocześnie upraszczało wejście na teren. Nie trzeba było stawać w długiej kolejce do biletów, po prostu wchodziło się kulturalnie do środka i już 15 min po przybyciu na Bazyliszka uczestniczyło się w pierwszej prelekcji.
Kolejkon
No właśnie, dzięki niewielkiemu rozmiarowi konwentu mniejsze były też kolejki i choć na kilka prelekcji nie dało się wejść przez wzgląd na ogromne zainteresowanie, to nawet autograf Kingfisher udało mi się zdobyć bez kilkugodzinnego czatowania.
Na dodatek, duża ilość baniaków z wodą sprawiała, że i ten towar deficytowy stał się całkiem dostępny, co przy żarze lejącym się z nieba było niewątpliwie bardzo przydatne. Podobnie do wystawców można się było dostać bez przepychanek.
Prelekcje
Ale wróćmy do prelekcji. Podczas konwentu uczestniczyłam w kilku, począwszy od dyskusji na temat cudownego serialu “Nasza Bandera Znaczy Śmierć” przez wykład, podczas którego prelegent próbował udowodnić, że Odyseusz był kanonicznie mendą, aż po niesamowicie ciekawą opowieść o mitologii basków. Wszystkie były ciekawe, każdą prowadzili ludzie w widoczny sposób zafascynowani swoim tematem, a na każdej panowała wspaniale luźna atmosfera i to do tego stopnia, że w niektórych salach zamiast krzeseł znajdowały się poduszki, a siedząc na nich słuchacz czuł się raczej jak na spotkaniu znajomych niż na wykładzie, co ja zaliczam na plus.
Teren
Bazyliszek odbywał się w warszawskim Domu Kultury Alternatywny, na pobliskim parkingu, w urzędzie dzielnicy Ursynów i w szkole oddalonej o 5 minut. Wszędzie blisko, wszystko pięknie oznaczone uroczymi kredowymi rysunkami w kształcie łapek, które prędzej czy później zmył deszcz. Ten cudownie kreatywny, ale i ekologiczny pomysł od razu mnie zachwycił. Dodatkowym plusem tej lokalizacji jest możliwość dojazdu komunikacją miejską, w tym metrem.
Dom kultury na trzy dni przemienił się całkowicie w magiczną konwentową krainę z planszówkami i karciankami na parterze i salami prelekcyjnymi na piętrach. Nie zabrakło oczywiście ścianki do zdjęć, a choć przed niektórymi prelekcjami tworzyły się kolejki, nigdy nie zablokowały całego korytarza.
Parking przed budynkiem wzięły we władanie wioski fanowskie, wystawcy i stanowiska z jedzeniem. Pośród sprzedawców można było znaleźć zarówno znanych na fandomie artystów jak chociażby sklep Artyści Nienawiści, wydawnictwa literackie, ale i wielu rękodzielników, choć niestety trafiło się też kilka stoisk z towarami podejrzanie przypominającymi to co znaleźć można w chińskich sklepach wysyłkowych.
Z kolei alejka restauracyjna kusiła szerokim wyborem smakołyków, brakiem kolejek i sensownymi jak na Warszawę cenami. Choć znalazł się tam też punkt sprzedający alkohol, konsumpcja przebiegała bardzo kulturalnie.
Po drugiej stronie parkingu, na parterze urzędu można było znaleźć wystawę klocków Lego i planszówki do wynajęcia, przy których świetnie czekało się na kolejne prelekcje. Mnie na przykład urzekła gra na podstawie filmu “Flow”.
W położonej kawałek dalej szkole podstawowej można było dołączyć do rozgrywki RPG, wziąć udział w konkursie lub posłuchać prelekcji, jednocześnie wracając do dziecięcych lat dzięki miniaturowym meblom i rysunkom na ścianach.
Można się oczywiście zastanawiać jak fakt, że wydarzenie odbywa się na otwartym terenie, na który może wejść każdy, wpływa na jego bezpieczeństwo. Nie mam oczywiście dokładnych danych, ale ani przez chwilę nie poczułam się na Bazyliszku zagrożona i mam nadzieję, że to nie tylko moje wrażenie.
Konwent opiekuńczy: woda (i prowiant)
Na Bazyliszku można było oczywiście kupić sobie lemoniadę czy bubble tea. Ale można też było skorzystać z darmowych dozowników z wodą. Co ciekawe, jeśli zaszła taka potrzeba, pomocni gżdacze donosili tę wodę do kolejek.
Już tłumaczę. W sobotę T. Kingfisher podpisywała swoje książki od 14.00 do 14:50. Pisarka siedziała pod namiotem, ale część chętnych czekała na swoją kolej na pełnym słońcu. Po jakimś czasie między czekającymi zaczął chodzić gżdacz oferując, że uzupełni im butelki wodą z baniaka. Po chwili zorientował się, że nie wszyscy dysponują swoimi naczyniami, zniknął więc na chwilę, a potem wrócił z jednorazowymi kubeczkami.
Na żadnym konwencie nie dbano tak o moje dobro i nawodnienie. Prosty gest sprawił, że po raz kolejny zakochałam się w Bazyliszku x Polconie, ich organizacji i ludziach, którzy je tworzą. Jeszcze bardziej rozczuliłam się natomiast, gdy dotarło do mnie, że w szkole można się było poczęstować ramenem instant.
Konwent opiekuńczy: tłumaczenie
To jednak nie wszystko. Sama nie uczestniczyłam w panelach po angielsku, ale wiem z dobrego źródła, że wchodząc na nie można było otrzymać specjalne słuchawki, przez które płynęło w czasie rzeczywistym tłumaczenie tego co mówili paneliści. A to wszystko dzięki pomysłowi, dobrej infrastrukturze i wolontariuszom, którzy poświęcili swój czas i umiejętności, by zwiększyć dostępność każdego spotkania.
Przeanalizujmy to sobie od podstaw:
Po pierwsze zauważono potrzebę polskiego tłumaczenia i już to jest niezmiernie ważne. Zbyt często zakładamy, że w dzisiejszych czasach wszyscy na tyle biegle posługują się angielskim by zrozumieć każdy akcent i każdą terminologię.
Po drugie, znaleziono ludzi, którzy zgodzili się podjąć trudnego zadania jakim jest tłumaczenie symultaniczne i to za darmo. Biorąc pod uwagę widoczny udział Stowarzyszenia Tłumaczy, którzy mieli na konwencie kilka prelekcji, chyba wiem, gdzie ich szukano.
Po trzecie, postarano się, by tłumaczenie nie zabierało czasu prelegentom, tylko odbywało się w tym samym momencie i trafiało do słuchaczy przez wspomniane wcześniej słuchawki.
Oczywiście, system ten niewątpliwie wymagał odpowiedniej infrastruktury, nie mówiąc już o dobrej woli, ale jego wprowadzenie to wciąż jedna z niezaprzeczalnych zalet tego konwentu.
Rywalizacja w przyjacielskim stylu
Z duszą na ramieniu wybrałam się na drużynowy konkurs musicalowy. Dlaczego? Trochę dlatego, że tego typu wydarzenia zawsze mnie stresowały, trochę dlatego, że szłam tam sama. Miałam też pewne wątpliwości czy ktokolwiek się pojawi.
Zaskoczenie czekało mnie już przy drzwiach. Fandom nie zawiódł i pojawił się licznie. To jednak nie rozwiązywało drugiego moich problemów. Wciąż byłam sama na konkursie drużynowym. Szybko jednak stało się jasne, że nie jestem w swojej samotności jedyna i tak powstała najlepsza drużyna na świecie, czyli Składka.
A potem się zaczęło i konkurs natychmiast mnie zachwycił. Pytania okazały się zróżnicowane i wymagające, mieszając klasykę gatunku (“Sound of Music”, Chicago), słynne megamusicale (“Upiór w Operze”, Wicked”) i nowości (‘Death Becomes Her’). Ale najbardziej liczyła się wspólna zabawa, a gdy cała stała wstała odśpiewać “You'll be Back” z Hamiltona, poczułam się jak na MusicalONie.
Goście
Jednego nie spodziewałabym się po tak niewielkim konwencie: obecności pisarki światowego formatu jaką jest T. Kingfisher. A jednak autorka pojawiła się w Warszawie, wzięła udział w kilku panelach i z werwą podpisywała książki nie tylko w sobotę, ale i w niedzielę. Jak Bazyliszek x Polcon ściągnął ją do Polski, nie wiem, ale jestem za to bardzo wdzięczna, szczególnie, że zrobił to dokładnie w momencie, gdy zaczęłam pasjami pochłaniać jej książki.
Oprócz niej w Warszawie pojawiło się wiele innych osobowości ze świata fantastyki. A mimo to nie czuło się, by ktoś został sprowadzony na konwent tylko z powodu swojej sławy. Wszyscy pisarze, edytorzy czy bloggerzy związani z popkulturą świetnie pasowali do zgromadzonych na Bazyliszku fanów, udowadniając, że choć tworzą ten gatunek, są też jego odbiorcami i znawcami.
Tu brawa należą się też organizatorom, którzy zadbali o ciekawe dyskusje między panelistami, zarówno przez moderację, jak i dobrze dobierając autorytety do przepytania.
Konwent otwarty
Poszłam na dramatyzowanie czytanie “Zmierzchu” Stephanie Meyer spodziewając się słuchowiska. Zamiast tego dostałam interaktywne wydarzenie, w którym każdy mógł zamienić się w Bellę, Edwarda czy innych mieszkańców Forks, dzięki czemu znana mi przecież książka stała się o wiele ciekawsza i zabawniejsza. Radość z jej czytania mieli natomiast zarówno czytający jak i słuchacze.
To dobre podsumowanie Bazyliszka x Polconu, czyli konwentu, który tworzą fani dla fanów, ani na chwilę nie zapominając skąd się wzięli ani dla kogo to robią. Doceniam ich oddanie i mam nadzieję, że ta pasja posłuży im przez wiele lat.
Podsumowanie
Nawet połączony z Polconem, Bazyliszek to konwent na znacznie mniejszą skalę niż chociażby Pyrkon. A jednocześnie to konwent o wiele bliższy uczestnikowi i znacznie bardziej nastawiony na rodzimą fantastykę, na którym znajdzie się miejsce też na tematy niszowe, jak serial o homoseksualnych piratach, mitologia grecka czy baskijska. Jedno wiem na pewno, z pewnością pojawię się na kolejnej edycji. I może nawet spróbuję dołączyć do grona prelegentów? Bo Bazyliszek to naprawdę niesamowite wydarzenie.
Ale to tylko moja opinia, a ja nie jestem obiektywna.
oOo
Podobał ci się ten tekst? Chcesz dostawać powiadomienia o każdym nowym poście? Zaobserwuj mnie na instagramie.
A może masz ochotę postawić mi kawę?





W imieniu osób organizujących Bazyliszka bardzo dziękuje za recenzję. Zrobiła mi ten jesienny dzień :)
OdpowiedzUsuń