"Fantastyczna 4: Pierwsze kroki" Matt Shakman

"Fantastyczna 4: Pierwsze kroki" Matt Shakman

Tytuł oryginału: The Fantastic Four: First Steps

Reżyseria: Matt Shakman

Scenariusz: Jeff Kaplan, Ian Springer, Josh Friedman, Cameron Squires, Eric Pearson, Peter Cameron

Kostiumy: Alexandra Byrne

Montaż: Nona Khodai, Tim Roche

Muzyka: Michael Giacchino

Scenografia: Jille Azis

Zdjęcia: Jess Hall

Występują: Pedro Pascal, Vanessa Kirby, Joseph Quinn, Ebon Moss-Bachrach, Julia Garner, Sarah Niles, Mark Gatiss, Natasha Lyonne, Paul Walter Hauser, Ralph Ineson i inni

Dialogi polskie: Piotr Lenarczyk, Renata Wojnarowska

W wersji polskiej udział wzięli: Tomasz Kot, Lidia Sadowa, Michał Żurawski, Jędrzej Hycnar, Marcin Troński, Pola Błasik, Olga Sarzyńska, Szymon Kuśmider, Ewa Konstancja Bułhak, Modest Ruciński i inni

oOo 

Fajny morał, ale i tak wpadka

Co jakieś dziesięć lat w kinach pojawia się kolejna ekranizacja przygód najsłynniejszej komiksowej rodziny ze stajni Marvela. I o ile fani całkiem nieźle przyjęli filmy z 2005 i 2007, ten z 2015 osiągnął na Rotten Tomatoes zawrotne 9% od krytyków i 18% od widowni. Teraz otrzymaliśmy nową produkcję, tym razem połączoną z MCU i chwaloną przez właściwie wszystkich.

Minęły lata odkąd Reed (Pedro Pascal), Sue (Vanessa Kirby), Ben (Ebon Moss-Bachrach) i Johnny (Joseph Quinn) zdobyli supermoce i zostali bohaterami. Teraz ich życie ponownie się zmienia, Sue i Reed planują powiększyć rodzinę. Tymczasem na Ziemię przybywa tajemnicza Srebrna Surferka (Julia Garner) zapowiadając nadejście Galactusa (Ralph Ineson) i rychłą anihilację planety razem ze wszystkimi jej mieszkańcami.

Jedną z największych zalet filmu jest niewątpliwie Vanessa Kirby jako Sue Storm. Ogromna wrażliwość artystyczna aktorki i świetna dynamika ze wszystkimi kolegami z planu sprawia, że jej Niewidzialna Kobieta staje się sercem zespołu. Stanowi wspaniały duet z ekranowym mężem, a jej relacja z bratem bawi i rozczula. Kirby bardzo przekonywująco gra też zdesperowaną matkę, która zrobi wszystko, by ochronić swoje dziecko. Dzięki temu każda scena z jej udziałem zyskuje na wartości.

Pedro Pascal jak zwykle dowodzi swoich umiejętności aktorskich. Jego Reed Richards różni się od komiksowego geniusza czy wizji z poprzednich adaptacji filmowych. To czuły mąż i ojciec, a jednocześnie nieco zagubiony człowiek, który niespecjalnie nadaje się do rozmów z mediami. Świetny w interakcjach z Kirby, Pascal najbardziej lśni w scenach ze swoim ekranowym synem, w których wylewa się z niego czułość, miłość i troska.

Joseph Quinn tworzy zupełnie nowe spojrzenie na Johnny’ego Storma. To już nie irytujący kobieciarz, lecz kompetentny fachowiec, którego rodzina nie docenia, ale który bez wahania zakasze rękawy i zabierze się do roboty, by pomóc swoim bliskim. Quinn ma dość charyzmy, by sprzedać nam swoja postać, sprawiając, że po raz pierwszy Ludzka Pochodnia ma szansę nas oczarować, szczególnie w cudownie realistycznych scenach z ekranową siostrą.

Ebon Moss-Bachrach gra Bena z takim ciepłem i charyzmą, że naprawdę trudno go nie pokochać. Choć aktor ma niewątpliwie trudniejsze zadanie przez wzgląd na efekty specjalne niezbędne do wygenerowania jego postaci, twórcom udało się przenieść jego mimikę na stworzony w CGI model i stworzyć chyba najłagodniejszego i najwspanialszego Stwora jakiego miałam przyjemność oglądać.

Ralph Ineson nie ma specjalnie wiele do zrobienia w roli Galactusa. To postać, która pojawia się w filmie na zaledwie na kilka scen, a której ekspresję ograniczono do minimum. Aktor świetnie radzi sobie za to głosowo, choć nie przestaje mnie zdumiewać, że w dzisiejszych czasach wciąż pisze się antagonistów tak jednotorowo.

Ciekawiej prezentuje się Julia Garner jako Srebrna Surferka. Choć jako wysłanniczka Galactusa musi zachować beznamiętną minę, Garner sprawnie oddaje dylemat moralny swojej bohaterki i jej fascynację Johnnym. A gdy przychodzi co do czego i musi zmierzyć się ze swoją przeszłością, niewątpliwie łapie widza za serce. Szkoda tylko, że niefortunny projekt postaci nieco rzutuje na jej kreację aktorską.

Jedną z większych zalet “Pierwszych kroków” jest spójna stylistyka lat sześćdziesiątych z elementami futurystycznymi. Jille Azis stworzyła barwny, kreatywny świat wyglądający jak marzenie twórcy science fiction z tamtego okresu. Stylizowane roboty, wynalazki i latające samochody sprawiają, że film raz po raz zaskakuje wizualnie i cieszy oczy.

W tę konwencję wpisują się też cudownie stylizowane kostiumy Alexandry Byrne, dzięki którym Fantastyczna Czwórka wygląda jakby żywcem wyszła z komiksu. I o ile nie każdemu takie podejście się spodoba, w tej konkretnej produkcji nieco przerysowane, kolorowe stroje pasują idealnie.

Pochwalić należy też sceny walki, które bardzo dobrze wykorzystują umiejętności każdego z superbohaterów, kładąc jednocześnie nacisk na ich współpracę. Szkoda tylko, że film postanowił znacznie zmniejszyć możliwości niektórych postaci w porównaniu z oryginałem i poprzednimi adaptacjami.

Co się filmowi bardzo chwali, zastosowano w nim wiele efektów praktycznych, odtwarzając technologie używane w latach sześćdziesiątych. Zamiast polegać nadmiernie na technologii CGI, postawiono na prawdziwą scenografię, modele i soczewki, by zbudować namacalny świat Fantastycznej Czwórki, a tworząc postać Bena Grimma postarano się o odpowiedni kostium, by upewnić się, że po nałożeniu animacji zachowana zostanie odpowiednia bryła.

Niestety, są takie filmy, które świetnie się ogląda, lecz po wyjściu z kina zaczyna się dostrzegać wady. “Fantastyczna 4: Pierwsze kroki” do nich nie należy. Jej błędy i dziury fabularne są tak ogromne, że nie da się ich przeoczyć już podczas pierwszej projekcji, a wszelkie ciepłe uczucia, jakie wywołał początek filmu, topnieją w ekspresowym tempie.

Dla mnie takim momentem była chwila powrotu bohaterów z kosmosu i bezmyślne podsumowanie, którym Reed podzielił się ze światem na konferencji prasowej. Ten jeden wątek mogłabym filmowi wybaczyć i zrzucić go na karb charakteru postaci. Tyle tylko, że scenariusz podkreśla, ile czasu bohaterowie mieli na lepsze przygotowanie się do tej rozmowy, a całą sprawę dałoby się rozegrać na dziesiątki lepszych sposobów.

Co gorsza zaraz potem otrzymujemy dwa najbardziej nierealistyczne wątki w historii kina superbohaterskiego. Pierwszym jest przemowa Sue. O ile jestem w stanie uwierzyć, że Niewidzialna Kobieta mogłaby wyjść do nowojorczyków i próbować ich przekonać do swojego punktu widzenia, nie pojmuję jakim cudem jej się to udało. Sprowadzając to do logiki używanej przez film, skoro matka zrobi wszystko, by chronić swoje dziecko, amerykańscy rodzice powinni w tej scenie zaatakować tytułowych bohaterów.

Równie kuriozalne jest założenie, że w obliczu zagrożenia cała ziemia natychmiast się zjednoczy i wymieni surowcami. Nie wiem jak wielkim idealistą trzeba być, żeby uwierzyć w taki obrót spraw, ale o ile nie dziwią mnie ludzie o supermocach w filmie Marvela, to taka bezinteresowność jak najbardziej. Chyba tylko w kreskówce dla bardzo małych dzieci taka sytuacja mogłaby wydać się realistyczna.

Niestety, im dalej w las, tym więcej drzew. Ostateczny plan pokonania Galactusa trzyma się na ślinę i zakłada, że antagonista zrobi dokładnie to na co liczą bohaterowie, włącznie ze stanięciem w jednym, określonym miejscu oznaczonym ogromnym znakiem X. I choć na szczęście twórcy nie próbują nas przekonać, że wszystko pójdzie jak po maśle, już sam fakt, że bohaterowie wierzą w powodzenie tak ryzykownego planu sprawia, że wątpię w ich kompetencje.

Duży problem stanowi też nagła przemiana Srebrnej Surferki. O ile sam pomysł na obezwładnienie jej przy pomocy broni psychologicznej uważam za genialny, to prędkość z jaką antagonistka dokonuje zwrotu jest wręcz kuriozalna. A wystarczyłoby wykorzystać daną broń wyłącznie do obezwładnienia Surferki.

Na koniec problem czysto lingwistyczny. Jako filolożka po specjalizacji tłumaczeniowej niesamowicie się uśmiałam, gdy Johnny uczył się języka Srebrnej Surferki. O ile doceniam pomysł dania mu znaczącego wątku i ciekawego zadania, sposób podejścia do niego jest po prostu idiotyczny i stanowi przejaw lenistwa twórców. W świecie, w którym Reed Richards jest w stanie otworzyć przejście do innego wymiaru, można było rozegrać ten motyw na wiele znacznie ciekawszych i bardziej realistycznych sposobów.

Te scenariuszowe głupotki wpływają niestety na odbiór filmu. To o tyle bolesne, że początek “Fantastycznej czwórki” sprawnie buduje swoje postaci i relacje między nimi, sprawiając, że widz przejmuje się ich losem i po prostu się nim interesuje. Chcemy oglądać ich interakcje, chcemy patrzeć na ich rodzinę. Tym bardziej denerwują kolejne wpadki, które jedna po drugiej odbierają całą przyjemność z seansu.

Mimo to rozumiem pochlebne recenzje “Fantastycznej czwórki”. Po mocno krytykowanych filmach, którymi raczył nas Marvel w ostatnich latach, ten może się wydać powiewem świeżości. Zachwycają kreacje aktorskie całej obsady i to jak napisano relacje między postaciami, a ciepły pełen kolorów i pozytywnych emocji klimat to coś czego potrzebujemy w dzisiejszych czasach. Nie potrafię jednak przeoczyć rażących błędów, które popełnia ten film, a które zupełnie mniej więcej w połowie zniszczyły moją radość z seansu.

Ale to tylko moja opinia, a ja nie jestem obiektywna. 

oOo

Podobał ci się ten tekst? Recenzje innych filmów i seriali Pixara znajdziesz tutaj.

Chcesz dostawać powiadomienia o każdym nowym poście? Zaobserwuj mnie na instagramie.

A może masz ochotę postawić mi kawę?

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Komentarze

Popularne posty